MENU

Wystawy

Eugeniusz Minciel - Malarstwo

Galeria BWA

Miejski Ośrodek Sztuki w Gorzowie Wlkp.

 

Eugeniusz Minciel

Malarstwo

 

Wystawa czynna od 23.06. do 26.08.2012 r.

 


 

Eugeniusz Minciel

Ur.1958, artysta malarz. W latach 1980-1985 studia na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Dyplom z wyróżnieniem w Pracowni Malarstwa prof. Wandy Gołkowskiej. W latach 1984-1989 asystent w tejże uczelni. Miał 33 wystawy indywidualne i brał udział w ponad 80 wystawach zbiorowych w Polsce i za granicą. Prace artysty znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu i Muzeum Narodowego w Warszawie.

 

Po raz pierwszy – w szerszym wymiarze – mogłem obejrzeć prace Eugeniusza Minciela w roku 1985 na jego pierwszej indywidualnej wystawie we wrocławskiej Galerii „W Pasażu”. Cieszył się on już wówczas sporym autorytetem w środowisku, m. in. jako laureat drugiej nagrody na Biennale Młodych „Droga i Prawda”, zorganizowanym przez uczestników kultury niezależnej we wrocławskim kościele Św. Krzyża w roku 1985, ale i jako aktywny uczestnik rosnącego w siłę ruchu „nowej ekspresji” (choć nie brał udziału w sztandarowej, sopockiej wystawie Ryszarda Ziarkiewicza).
Moment, na który przypadł debiut i pierwsze samodzielne dokonania młodego artysty, był ważny i z wielu powodów bardzo interesujący. Stan wojenny przetasował solidnie niemal całą polską scenę artystyczną – dotychczasowe  hierarchie, salony, układy towarzyskie, kategorie krytyczne itd. – uruchamiając jednocześnie nowe mechanizmy samoorganizacji, promocji, solidarności środowiskowej. Od wojny bodaj nie było takiej fali znaczących debiutów, obserwowanych z tak wielkim zainteresowaniem publiczności. To pokolenie poczuło swoją szansę i z entuzjazmem ją wykorzystywało. Tym większym, że jego buntowniczy duch współgrał z nowymi tendencjami, które szturmem zdobywały rynek sztuki na Zachodzie, nawet jeśli nie do końca było wiadomym, co jest naprawdę grane w niemieckich, włoskich czy amerykańskich galeriach. Niewątpliwie łatwiej i bardziej efektywnie jest dla młodych artystów włączać się w ruch transformacji, niż dopasowywać swój talent, temperament i charakter do zastanej tradycji, do istniejącego, uznanego za pożądany, modelu sztuki.
Eugeniusz Minciel już na starcie był w stanie takiej gotowości malarskiej, która pozwoliła mu się włączyć w sposób naturalny do ruchu „nowej ekspresji”. Utalentowany, żywiołowy, spontaniczny i wrażliwy jak jazzowy improwizator, otwarty na nowe podniety, potrafiący je natychmiast wykorzystać, ale i zdolny opanować formę, podporządkować ów chaotyczny zdawałoby się natłok pomysłów, narracji, łańcuch samowzbudzających się energii i pączkujących wyobrażeń malarskich. Widać to wyraźnie, kiedy sięgnie się po jego prace z wczesnych lat osiemdziesiątych, a szczególnie rysunki i znakomitą momentami grafikę – czyste, zdyscyplinowane, niemal klasyczne w swojej budowie. Także na wystawie w „W Pasażu” były obrazy, które przedziwnie wiązały „dzikość” z tradycyjnym warsztatem malarstwa olejnego, z laserunkami i naniesionym, a właściwie wydrapanym w warstwie farby, delikatnym rysunkiem o cieniutkich, zwiewnych liniach. Ów kontrast dał mi do myślenia, uderzył bardziej, niż widoczne już także ślady upodobania Minciela do malarstwa abstrakcyjnego.
A to właśnie ono sprawiło, że wrocławski artysta dość szybko zajął w gronie „nowych ekspresjonistów” własne, odrębne miejsce. Na tyle odrębne, że w zasadzie do niego tylko odnosił się drugi człon tytułu ważnej – bo podsumowującej dokonania młodych – wystawy zorganizowanej przez Ryszarda Ziarkiewicza i Janusza Zagrodzkiego w warszawskim Muzeum Narodowym w roku 1988 – Realizm radykalny. Abstrakcja konkretna.
Skąd się ta abstrakcja wzięła? Może po części z czasów studenckich, ale bliższa byłaby mi teza, jaką wysunął kiedyś w rozmowie ze mną Zdzisław Nitka, że gdy pierwsze słuchy o „Neue Wilde” dotarły do studentów, to kojarzyli oni ten ruch nie z konkretnymi pracami niemieckich czy włoskich gwiazdorów (bo ich wówczas nie znali), lecz z malarstwem Pollocka i de Kooninga. A może być i tak, że Minciel przypomniał sobie wtedy wystawę, również wspomnianą przez Nitkę, jaka odbyła się w Muzeum Narodowym pod koniec lat siedemdziesiątych, wystawę takich sław jak m. in. Hans Hartung, Gérard Schneider, Pierre Soulages, Maria Helena Vieira da Silva, Zao Wou-Ki (występujących pod wspólnym szyldem drugiej Ècole de Paris). Tak czy siak, od ponad dwudziestu lat Eugeniusz Minciel tworzy pod tym znakiem i nic nie wskazuje na to, by chciał zmienić obszar swojej fascynacji. Mam z tym pewien problem.
Nie lubuję się w kwiecistych opisach obrazów, nie mam zaufania do teorii wysnutych w obliczu obrazów abstrakcyjnych ani do metafizycznych uniesień, do jakich – rzekomo czy prawdziwie – mogą one prowadzić. A Minciel nawet nie daje pretekstów do wywodów opartych na deklaracjach autora, bo nie komentuje swojej twórczości (przynajmniej nie robi tego publicznie i na piśmie).
Spróbujmy jeszcze trochę ograniczyć pole tych rozważań precyzując nieco pojęcie „abstrakcji”, jakie się tu już wielokrotnie pojawiło. Konteksty malarstwa Minciela sugerują, iż na pewno możemy wykluczyć z naszego wywodu abstrakcję geometryczną, każdej proweniencji. Pozostaje to wszystko, co powyższym nurtom przeciwstawiało się i nazywane było, najogólniej rzecz biorąc, „abstrakcją liryczną”, czyli sztuka powstająca po obu stronach Atlantyku od około połowy lat czterdziestych, w niezliczonych odmianach, noszących takie nazwy jak: informel, abstrakcja gorąca, ekspresyjna, action-painting, taszyzm, malarstwo gestu, materii, kaligraficzne itp. Granice między nimi były płynne, wytyczane bądź indywidualnymi dokonaniami poszczególnych artystów, bądź komentarzami krytyków, jacy im towarzyszyli. Do najistotniejszych cech niemal wszystkich odmian abstrakcji lirycznej należało: odrzucenie uporządkowanych struktur formalnych, spontaniczność gestu malarskiego, wyrazista kolorystyka, wykorzystywanie właściwości tworzywa do zwiększenia ekspresji,  emocjonalność, częste odwoływanie się do podświadomości. Nie za bardzo mam ochotę przywoływać litanię nazwisk artystów reprezentujących rozmaite odłamy malarstwa owego czasu. Nie sądzę zresztą, by Minciel powodował się ustalonymi przez historię sztuki porządkami. Śladów tego rodzaju procesów, opartych na erudycji, u niego nie widać. Pozostaje jedno – to zainteresowanie problemami czysto malarskimi i charakterystyczna dla Minciela pasja ich rozwiązywania, dały taki efekt, jaki jest nam dziś znany.
We wcześniejszej fazie znajdziemy wiele obrazów zaświadczających, że Minciel – świadomie lub nie – pokonywał drogę podobną do tej, jaką pokonywało malarstwo abstrakcyjne zanim wydało swe dojrzałe arcydzieła. Jego prace bywały w początkach swoiście narracyjne, nie unikały figuratywności, odwołań do rzeczywistości, dopuszczało elementy, które moglibyśmy przypisać poezji (inskrypcje, tytuły) czy mitologii (runy, cytaty z dawnych dzieł), korzystało z metafor i symboli. Niektóre z tych obrazów mogą wręcz przypominać prace Jacksona Pollocka z wczesnego okresu (tacy na przykład Strażnicy sekretu z roku 1943), inne dźwięczą echem malarstwa Willema de Kooninga bądź nawiązują do pewnych pomysłów Picassa. W latach dziewięćdziesiątych jednak już takich „zawidzeń” u Minciela w zasadzie nie spotkamy. Owszem, nadal był wszystkożercą, wrzucał w obrazy bardzo różne formy i materie (np. dachówki z łupków iłowych z rozebranych poniemieckich domów w Księżycach, smoła, zaprawa murarska, papierowe taśmy itd.), znaki, manipulował przestrzenią obrazów (nieraz mamy trudność w rozpoznaniu, gdzie góra a gdzie dół, która lewa a która prawa), ale to już działało inaczej, głównie jako pretekst dla wyprodukowania wyłącznie „czystych” form, nie komunikujących w zasadzie niczego poza ekspresją, energią, gestem, za którymi dopiero można było domyślać się autora.
Minciela, jak to kiedyś nazwałem, interesowało tylko jedno: jak wywołać „kontrolowaną reakcje jądrową” w każdym z malowanych właśnie obrazów. Taki maksymalny program malarskiego minimum.
Przyznam, że dość długo czekałem na wypalenie się tej ujmującej, ale czysto młodzieńczej, jak mi się wydawało, zuchwałości artysty, na to, że w końcu Minciel ujawni również jakiś rodzaj intelektualnej konstrukcji ukrytej pod mieniącym się płaszczem malarskiej materii, ale każda jego nowa wystawa na inny sposób powtarzała tę samą formułę, ukazywała wciąż to samo źródło, za każdym razem jednak w innej postaci, niemniej spontanicznej i pełnej energii. I nie było takiej, która by mnie nie usatysfakcjonowała, wobec której nie złożyłbym broni i nie uznał swoich pretensji o brak „istotnych” intelektualnych fundamentów za próżne. Minciel wciąż pozostaje niezmordowany w odkrywaniu tego, co w malarstwie w jakiś sposób pierwotne i ostateczne – pisałem w roku 1999.
To był swoisty kredyt udzielony Mincielowi z mojej strony. Dzisiaj uważam, że spłacony z nawiązką. Mijają lata i jego sztuka pozostaje wciąż otwarta, wciąż wchłania zewsząd pobudzające ją impulsy, a doświadczenie artysty sprawia, że jednocześnie bardzo sprawnie przebiega proces oczyszczania obrazu ze wszystkich przypadkowych, zaburzających jego spójność i bezpośredniość oddziaływania elementów.
Jeśli można powiedzieć, że esencją sztuki XX wieku, jej punktami kulminacyjnymi, była właśnie abstrakcja i konceptualizm, i że oba zjawiska balansują na krawędzi istnienia i nieistnienia sztuki, jaką znamy z historii, to trzeba powiedzieć również, że Minciel tworzy tak, jakby grał o życie, dysponując najbardziej elementarnymi narzędziami, jakimi posługiwano się w dziejach malarstwa, i obywając się bez intelektualnych konceptów.
*
Skoro nie potrafię z pełnym przekonaniem ani jednoznacznie pisać o obrazach abstrakcyjnych, nie powinienem pisać także o malarzach abstrakcjonistach, bo „wejść” w ich świadomość jest co najmniej tak samo trudno jak w ich obrazy. Cóż…, ostatnia wystawa, w jakiej Eugeniusz Minciel uczestniczył (wespół z Maciejem Albrzychowskim, Grażyną Jaskierską i Urszulą Wilk; Galeria Miejska we Wrocławiu, 2012), nosiła tytuł i motto zapożyczone z eseju Leszka Kołakowskiego Pochwała niekonsekwencji. Przypomniałem więc sobie w czas, że jestem od dawien dawna oddanym miłośnikiem tej filozofii, i – za przykładem głównego protagonisty tego tekstu – mogę także udać się po rozgrzeszenie do autora Jednostki i nieskończoności.

Mirosław Ratajczak


 


wróć