"29.06.2006, czwartek, godz. 06.29"
30 czerwca - 29 lipca 2006
"29.06.2006, czwartek, godz. 06.29"
Urodzony w 1973 r. Absolwent Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie (dyplom w pracowni rzeźby monumentalnej). W latach 2002-2003 studia na Uniwersytecie Rennes 2, Beaux-Arts Rennes, Francja – Art Plastique / Volume (pracownia metalu i modelowania). Debiut w 2002 r. w Galerii Białej. Powstał wówczas stojący na bocznicy wagon towarowy w skali 1:1 oraz poczekalnia dworcowa. Wystawa ta okazała się być momentem przełomowym nie tylko dla artysty ale również wpłynęła znacząco na obraz aktualnej sztuki.
Od tamtej pory uczestniczył on w kilkudziesięciu wystawach zarówno w Polsce, jak i za granicą, m.in. w CSW w Warszawie, Johnen Galerie w Berlinie, Headlands Center For The Arts w San Francisco, Abbemuseum w Eindhoven, Kunstverein Hamburg, brał udział w 4. Berlin Biennale i wielu innych zbiorowych wystawach. Jest jednym z najbardziej znanych artystów młodego pokolenia. Do najważniejszych jego akcji należą: wagon, jazda na rowerze, z początku XX wieku - marki A. Wollberg,
na trasie Paryż - Lipsk czy samotna piesza, zimowa wędrówka z Łodzi do Paryża i Eksperymentalne Studio Anatomiczne. Laureat Paszportu "Polityki" w 2005 roku w kategorii sztuki wizualne. Nagrodę dostał za "tworzone z rozmachem dzieła, które na nowo stawiają pytania o skuteczność iluzji w sztuce".
…oto z państwa tyłu, a mojego przodu dzieła…
Te słowa uświetniły moment otwarcia jednej z dwóch wystaw, zaproponowanych przeze mnie do bardzo już określonej i "nasmaczonej" w wątki PRL-owskie przestrzeni, pamiętającej dobre czasy pierwszych wystaw w ramach programu galerii "Art Stilon".
Nie mogło być inaczej... Zachowana w galerii przestrzeń z wszystkimi dodatkami jaką posiadała od początku swych działań zniweczyła cały mój plan, ustalony jeszcze przed przybyciem do Gorzowa Wlkp.
Już po pierwszym przyjrzeniu i dokładnym poznaniu bogactw i okolic miasta byłem przekonany, że musze wskrzesić dawny urok pierwszych wystaw z lat 70tych, biorąc pod uwagę prace artystyczne (wówczas plastyczne) ludzi, stroje, poczęstunek i całą atmosferę, która przeniosłaby nas w ten czas.
Z drugiej zaś strony bardzo zależało mi na jakiejś wypowiedzi aktualnej, współczesnej (z takim nastawieniem tu przyjechałem).
Po jednodniowym zastanowieniu zdecydowaliśmy, że podzielę przestrzeń na dwie części, gdzie odbędą się dwa równoległe pokazy...Część historyczna i współczesna.
Poszukiwań odpowiednich prac i wertowania w archiwach nie było końca.
Aż 90% czasu, jaki został mi dany na ustawienie wystawy, poświeciłem na reinkarnowanie wystawy z lat 70 tych. Dzięki temu mamy obraz jak wiele kiedyś czasu zajmowało ustawianie i organizowanie podobnych wystaw. Nie były one co dwa tygodnie a nawet co tydzień, jak to się odbywa np. w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie... Kiedyś był czas na wykonanie własnych założeń, dziś do nich się nie dochodzi, bo czas goni i decydujemy się na kompromis. Taki stan jest pokazany w drugiej części mojej odsłony a tyczy się on tego co jesteśmy w stanie wykonać, gdy jesteśmy zdani na okrojony czas, brak finansów lub też jakieś niemożności techniczne... Dowodem na to, że ze sztuką współczesną jest coraz słabiej jest wyraźny brak logicznych ustawień i nieporadność wykończenia całej przestrzeni. Jednak dla wielu będzie to ważniejsze od tego, co możemy zaobserwować po stronie pierwszej ('70), bo mają już dość wystaw i widoków na prace, które już kiedyś widzieli. Dodajmy, że jest to zbiór prac o dość rozluźniającym tytule "Letnia Kolekcja".
Podsumujmy:
Część pierwsza.
Kilkunastu artystów mniej lub bardziej znanych, powołany do wystawy nowy "syn twórczy" Anzelm Prokopiak ze swoja przewrotna instalacją "Up-adek", iście aktorski performance kilkunastu zebranych po stronie 70-tki, kwiaty, kamera, mikrofon i stary szpulowiec, wszędobylska serdeczność i uśmiech, poczęstunek i popitek zakończony ciachem typu"W-Z" oraz niekończące dysputy na temat oglądanych propozycji plastycznych - to wyczyn w skali kraju, jakiego już za parę miesięcy wykonać bym nie mógł, bo są już plany modernizacji całej sali wystawowej.
To wyczyn w skali chwili by "zebrać" to wszystko i przenieść się do innych czasów i innego myślenia, reagowania czy też rozmawiania
Część druga.
Jeden dzień, kilka experymentów, uda się albo nie uda, może tą ścianę a może ten kolor i tylko 4 osoby na otwarciu...To bilans prac części współczesnej, która była okraszona moim performance i gdyby nie ta zaimprowizowana akcja nikt by nie wystawił nosa na tą część pokazu... Należy dodać, że zagadkowości odczytania pracy była tu wartością. Autor stojący pod art-cubem, wpatrywał się i na publiczność a przede wszystkim na kartkę, której treść nie była dostępna dla przybyłych na wernisaż...
Sumując te dwa pokazy myślę, że dobrze się stało dla sztuki i ludzi odwiedzających wystawę, że mają do wyboru i własnego interpretowania tak ustawioną wystawę, bo nic tak nie dodaje kontemplacji jak kawałek konfrontacji.
Z podziękowaniami dla wszystkich pracowników galerii "Art Stilon"
Robert Kuśmirowski
Jeszcze dwa tygodnie przed wernisażem nie wiadomo było, co Robert Kuśmirowski pokaże w Gorzowie. Początkowo prosto z 4. berlin biennale miała przyjechać słynna instalacja artysty pt. Wagon. Biennale przedłużono, więc pomysłu nie można było zrealizować. Kolejną propozycją było przywiezienie do Galerii Nowych Mediów kanciapy, którą Kuśmirowski pokazywał w CSW w Warszawie. Kanciapa jednak w dziwnych okolicznościach zaginęła. A wernisaż zbliżał się nieubłagalnie…
Robert Kuśmirowski przyjechał do Gorzowa tydzień przed wernisażem z pustymi rękoma i poprosił o… rower. Przez dwa dni jeździł nim po mieście, a w przerwach zwiedzał zakamarki Miejskiego Ośrodka Sztuki.
Zachwyciła go rozbiórka mostu staromiejskiego, a szczególnie stos zbrojonego betonu, który czekał na wywiezienie z placu budowy. Właśnie te odłamki mostu stały się punktem wyjścia dla tworzenia części wystawy. Drugą inspiracją okazała się historia Miejskiego Ośrodka Sztuki. Artysta oglądał kroniki z pierwszych lat działalności Biura Wystaw Artystycznych, szperał w magazynach, oglądał zebrane przez lata dzieła sztuki.
Z dnia na dzień rodziła się wystawa „29.06.2006, czwartek, godz. 06.29”. Wystawa niepowtarzalna, instalacja in situ, dyskurs z przestrzenią galerii.
Robert Kuśmirowski podzielił dużą salę wystawienniczą Miejskiego Ośrodka Sztuki ścianą z płótna i zaślepił wejścia tak, by widzowie ekspozycję mogli oglądać jedynie z antresoli. Powstały dwie galerie.
W pierwszej czas stanął w roku 1982. Mówi o tym: oryginalny afisz, rekwizyty (magnetofon szpulowy, trzeszczący mikrofon, lampy czy ustawione na środku sali wiekowe fotele) czy dzieła sztuki (wyciągnięte z magazynów Miejskiego Ośrodka Sztuki prace m.in. Władysława Hasiora, Władysławy Nowogórskiej czy Jerzego Szalbierza), ale nie tylko. Na wernisażu w przestrzeni galerii pojawili się widzowie z epoki: dzieci kwiaty i damy w kreacjach z Baltony czy Pewexu. Jak przystało na ówczesne wernisaże widzowie pili wódeczkę, zajadali się „wuzetkami”, a w przerwach palili Carmeny.
Druga galeria jest na wskroś współczesna. Duża przestrzeń, białe i czarne ściany, minimalizm. Na środku sali wisi czarny kubik z okularami i aparatem do oddychania, przez który obserwować można wiszący naprzeciw afisz. Pod sześcianem stoi sprężarka, stara oliwiarka, na podłodze leży pistolet do malowania. Wszystko jest lekko ubrudzone farbą. Na ścianie abstrakcyjne malowidło. Podczas wernisażu w kubiku ukrył się sam artysta. Nieliczni „współcześni” widzowie kręcili się wokół niego, rozmawiali przez telefony, pstrykali cyfrowe fotki.
Rok 1982 i XXI wiek. Przedzielone ścianą. Inna sztuka, inni odbiorcy. Jednak zauważalne podobieństwo obu sal. Ten sam parkiet, tan sam sufit czy widoczne fragmenty ścian. Ucieczka od przeszłości, ale taka nie do końca udana. Trochę rewolucja, na pewno ewolucja. A wszystko oglądane czy raczej podglądane z antresoli. Bez możliwości wtargnięcia na żadną z sal. Po wernisażu został unoszący się dym z papierosów, okruchy po „wuzetkach” na talerzach i niedopite wino. I niedosyt. Że nie można podejść, dotknąć, zobaczyć z bliska i przeczytać podpisów pod pracami. Kolejny raz Robert Kuśmirowski sfabrykował rzeczywistość, a przy okazji w trochę krzywym zwierciadle pokazał odbiorców sztuki. Nie wytykał palcem, raczej ironicznie się uśmiechał.
Olga Rutkowska